Choć zarówno tytuł, jak i obsada filmu „Wirus elit” prezentują się zachęcająco (Mary Elizabeth Winstead, Rafe Spall, Timothy Spall, Lorraine Bracco czy Richard Sammell - nieźle!), to już sam obraz odpycha. Pisząc delikatnie. Co, rzecz jasna, nie przeszkodziło mu stać się hitem na Prime Video.

Akcja „Wirusa elit” rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, podczas pandemii tajemniczej choroby dotykającej wyłącznie najbogatszych - najpierw miliarderów, potem milionerów, a w końcu obywateli o nieco mniejszych majątkach. Rzecz jasna, zmienia to globalną sytuację ekonomiczną i społeczną - oto posiadanie większych finansowych zasobów oznacza śmierć, w związku z czym bogole zaczynają rozdawać swoje dobytki.
Główna bohaterka, Laura (Winstead), to odnosząca sukcesy producentka filmowa i menedżerka. Gdy otrzymuje ogromny pakiet akcji, wnet staje się poważnie zagrożona chorobą. Ucieka zatem na prowincję, by tam dołączyć do byłego męża, Tony’eg (Rafe Spall), córki Anny (Dixie Egerickx) i matki (Bracco). Próbuje też porzucić swój majątek.
Wirus elit - opinia o filmie Prime Video
Zaczyna się nieźle, wręcz obiecująco: celną kpiną z wielkich filmowych festiwali i hipokryzji festiwalowych struktur. Styl wizualny zgrabnie współgra z tematyką, a atmosfera salonowej intrygi rozwija się w sposób angażujący i interesujący. Pierwszy akt, ba, może i nawet pierwsza połowa to rzecz fabularnie atrakcyjna, szczycąca się naprawdę zgrabnie napisanymi dialogami i sensownym dramaturgicznym rytmem. Niestety, choć druga połowa wzbogacona jest o bardziej refleksyjne wątki (symboliczna i dosłowna podróż, emigracja do krajów Południa, konfrontacja z wykluczeniem, uchodźstwem i kwestią wielu moralnych życiowych wyborów), cały jej wydźwięk zdaje się rozmywać, słabnąć, a narracja gubi tempo.
Pierwsza anglojęzyczna produkcja Gaztelu‑Urrutii ma całkiem fajny styl, ale cóż z tego, skoro brakuje jej odpowiedniej intensywności? Ta satyra działa, ale tylko do pewnego momentu - przeciągający się i, co gorsza, paskudnie moralizatorski trzeci akt sabotuje odbiór całości. Koniec końców w sferze satyrycznej czuć niedosyt, a początkowo ostry, alegoryczny ton dotyczący toksycznego wpływu bogactwa zaczyna uwierać, bo twórcy popisali się absolutnym brakiem umiaru.
Niestety, celne punktowanie zepsucia elit przekształca się w moralizatorski, protekcjonalny banał. Nie dość, że kwestie światopoglądowe są tu serwowane z subtelnością słonia spacerującego po składzie porcelany, to jeszcze całość tętni przeświadczeniem o własnej mądrości, o byciu „ponad”. W istocie staje jednak prostolinijną, miałką krytyką kapitalizmu na poziomie szkolnej rozprawki. Z czasem coraz bardziej chaotyczną, nielogiczną i męczącą. Niedorzeczną w ten niefajny, niemądry sposób. I rozczarowującą wtórnością pomysłów (nie, film o brutalności obozów dla uchodźców i koszmarze życia osób ubiegających się o azyl nie jest żadną nowością, a motyw zamiany ról to nędza kreatywna).
„Wirus elit” to rzecz płytka (by nie rzec: prostacka) i wtórna, nieudolnie tuszująca kalki, buńczucznie pozująca na ambitną krytykę systemu. Poza początkiem, najciekawiej wypadają tu niektóre postacie, a i obsada daje radę. To jednak za mało, by nie uznać czasu spędzonego z tym bezkształtnym, głupiutkim projektem za zmarnowany.
Czytaj więcej w Spider's Web: